emocjonalna izba wytrzeźwień

095. ciąg dalszy nastąpił

Posted in dojrzewalnia by udrape on 20 marca 2014

Nowy adres bloga

Strona została przeniesiona i kolejne wpisy znaleźć można tu: mikadunin.blogspot.com

094. zupełnie nie wiem, jak to się stało

Posted in dojrzewalnia by udrape on 25 czerwca 2013

Przestałam pić w 26 roku życia. To wiek, gdy spora część alkoholików zaczyna się na dobre rozkręcać. Przestałam pić zanim w pełni zdałam sobie sprawę z mojego stanu i zanim faktycznie go odczułam. Przy okazji, to było dość dawno. Może dlatego nie potrafię sobie przypomnieć niektórych stanów – trudno, gdy nie osadziły się wtedy w mojej świadomości, jeśli przepływały niezauważone (fakt, że włożyłam w to „niezauważenie” mnóstwo wysiłku wcale nie zmniejsza braku kontaktu ze świadomą częścią mnie). Trudno mi było na przykład zlokalizować w sobie, po latach, obsesję picia – być może była ukryta pod moim perfekcyjnym make-up’em samozakłamania – choć inne obsesje z tamtego okresu namierzałam bezbłędnie. Z głodem alkoholowym poszło łatwiej – pokojarzyłam pewne stany, o których dowiedziałam się od specjalistów, że są elementami głodu, z moimi dawnymi zachowaniami i mogłam to sobie odhaczyć. Był jeszcze jeden czynnik, nieco bardziej tajemniczy, trudnonamierzalny. Czynnik z gatunku: zupełnie nie wiem, jak to się stało. W pierwszych miesiącach niepicia, po jakimś zawodowym evencie, poszłam ze znajomym do knajpy, w której kiedyś zwykle pijałam, w której w moim mieście zwykle pili wszyscy (których warto było znać – jak mi się wtedy wydawało). Usiedliśmy przy stoliku, ja z herbatą, on z piwem. Ja z wyjątkowo jasnym przekonaniem i poczuciem, że nie piję, jestem od miesięcy osobą niepijącą. On – nie mający pojęcia o moich myślach i lękach, i napięciu, że ktoś mógłby się dowiedzieć i co ja bym wtedy zrobiła. Gaworzyliśmy sobie dość miło, aż tu nagle… zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale ocknęłam się z jego szklanką w mojej dłoni, tuż przy twarzy. Gotową do użycia, do przechylenia. Równie tajemnicza rzecz zaszła pewnego razu między mną, moją wolą i telefoniczną słuchawką. Sprawa dotyczyła pewnego narzeczonego sprzed stu lat (a dokładniej dziesięciu), który miał stać się zdecydowanie byłym narzeczonym, ale coś z tym czasem przeszłym nie wychodziło. Na aparacie telefonicznym przykleiłam kartkę: pod żadnym pozorem nie dzwoń! Wiedziałam, że nie mogę dzwonić. Nie miałam po co dzwonić. Nie chciałam dzwonić i… zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale ocknęłam się z telefoniczną słuchawką wypełnioną jego głosem przy uchu, a dwa kwadranse później dokładnie w tym miejscu, które cofnęło całą operację z rozstawaniem do linii startu.

Dawno już nie myślałam o tych dziwacznych, trudnych do wytłumaczenia zachowaniach. Nie zdarzają się przecież zbyt często. Ale dziś… od rana czekam na możliwość dopięcia pewnego projektu. Z mojej strony rzecz dawno skończona, potrzebna tylko weryfikacja klienta, a później mój podpis. Czekam na możliwość złożenia tego podpisu. Z tego powodu musiałam przesunąć wyjazd i wyjątkowo mi się to nie podoba. I dzisiaj też się nie doczekałam, pewnie jutro. Złość. I stan zawieszenia. Wieczór w takim stanie zawieszenia to bardzo nieprzyjemna sprawa. Takie niedokończenie, rozgrzebanie źle na mnie wpływa. Zaraz dołączyło doń niezdecydowanie w kwestiach wieczornych planów i nieszczęście gotowe. Weszłam do sklepu do którego wcale nie miałam wchodzić. I… zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale wyszłam z niego (nie, no oczywiście, że nie z butelką wódki!) z lodami, których ani nie planowałam kupić, ani nie chciałam jeść, ani nawet – i to chyba kluczowe – nie powinnam jeść, jeśli chcę się dobrze czuć we własnym ciele, co podpowiadał mi od kilku dni rozsądek (podpowiadał w formie specjalistycznych i poważnych wykładów). Co mną kierowało? Bo to przecież nie byłam świadoma ja? Jak to wytłumaczyć? Czy zadecydował moment, w którym zobaczyłam w lodówce właśnie te lody (kiedyś chciałam spróbować), czy rozmowa z ekspedientką (dopytanie o cenę i smak)? Kiedy mogłam się zatrzymać? Tuż przed zapłaceniem? A może zaraz za drzwiami, kiedy powiedziałam sobie: halo, po co je kupiłaś, przecież nie masz ochoty na lody?!

I wreszcie: czy obrazek z zakupami, których się nie potrzebuje, nie chce, o których się nawet nie myślało, a jednak dokonało, byłby czytelną ilustracją zachowań osoby uzależnionej. Modelem stworzonym dla ludzi, którzy z uzależnieniami nie mają nic wspólnego, którzy nie są w stanie wyobrazić sobie, jak tak w ogóle można? Bo dzisiaj też się trochę naczytałam bezsensownych komentarzy w Internecie… które właściwie mnie nie dotyczą i mogłyby mnie nie obchodzić. A jednak, jeśli ten brak zrozumienia nie jest wynikiem ignorancji, to jednak trochę obchodzi, bo jakoś tak… obchodzą mnie ludzie. Ci, którzy piją, którzy przestali, i ci, którzy obok nich i z nimi chcą być.

093. pijackie tourne

Posted in dojrzewalnia by udrape on 10 Maj 2013

Jakiś czas temu odbyłam pijackie tourne. Wiem, brzmi dwuznacznie, ale chodzi o jak najbardziej prozdrowotną, czyli z punktu widzenia wyczulonych na „te tematy” oczu i uszu niewinną podróż z alkoholikami, do alkoholików i w sprawach trzeźwościowych (że posłużę się tym mało zgrabnym żargonowym określeniem). Podróż była intensywna – trzy miasta – wysiłek w „dziele” jeszcze bardziej. Echa odzywają się we mnie do dziś, powoli, przetrawia się doświadczenie i informacje. Znowu w moim życiu potwierdza się to, że po naukę – jakąkolwiek – muszę wyjechać, ruszyć się z mojego wygrzanego, umoszczonego wygodnie miejsca. Podobne do już słyszanych, niekiedy wielokrotnie, treści jakoś są bardziej słyszalne z całkiem obcych ust.

Byłam na mityngu na peronie PKP, w knajpie i w pofabrycznym niby-biurowcu. Do piwnic czy kościelnych albo klasztornych katakumb już zdążyłam przywyknąć, podobnie jak do sal w szpitalach, ośrodkach terapeutycznych czy pomocy społecznej. Te nowoczesne rozwiązania bardzo mi się podobają, choć jak sądzę nie mają większego wpływu na przekazywane na spotkaniach treści. Aczkolwiek mogą mieć jedną niepodważalną przewagę nad pomieszczeniami kościelnymi, zwłaszcza w „naszym katolickim kraju”, w którym znaleźć alkoholika o pozytywnym czy choć neutralnym stosunku do Kościoła jest zadaniem niełatwym – właśnie neutralność.

Wystarczyły dwa tygodnie, żebym prawie zapomniała o wyjazdowym wyczerpaniu i zapragnęła znowu jakiegoś ruchu. I nie chodzi wcale o ruch na zewnątrz. Otarłam się tam o realną wspólnotę i bardzo mi jej brakuje. I wiem, jak jest cenna i pomocna. I chcę ją taką mieć u siebie, na miejscu. Zadziwiające, że wcale nie jest o nią trudno. Wystarczy tylko… zrobić pierwszy krok, podjąć wysiłek i odezwać się do kogoś. Wyjść z domu, sprzed komputera. Telefon komórkowy potraktować wyłącznie jako narzędzie do umówienia żywego spotkania. Bo wspólnota jest w realu, wtedy gdy jeden alkoholik, jeden człowiek rozmawia z drugim. Siedząc obok, patrząc na niego, czując go.

Tagged with: ,

092. mój najlepszy rok

Posted in dojrzewalnia by udrape on 5 kwietnia 2013

Miałam ostatnio kilka pretekstów do zrobienia przeglądu własnego życia. Nie będę czarować, że wiem już wszystko, że przeliczyłam gruntownie i skrupulatnie wszystkie plusy i minusy, i znam dokładny wynik. Precyzyjne określenie owych plusów czy minusów jest zresztą niemożliwe – coraz częściej bowiem odkrywam, że moje życiowe tragedie czy ewidentne porażki zamieniły się w coś dobrego, były odskocznią, początkiem sukcesu, czy wreszcie ratunkiem przed czymś znacznie gorszym.

Przy okazji uświadomiłam sobie, że… miniony rok był najlepszym w moim życiu! Najlepszym w sposób przyziemny i na tyle obiektywny, na ile jestem w stanie spojrzeć na siebie z dystansu. Bez koloryzowania, euforycznych wykrzyknień i przesady. Nie nastąpiły żadne spektakularne zmiany. Nie osiągnęłam sukcesu i bogactwa, nie zyskałam sławy, nie spełniłam marzeń. A jednak to był najlepszy jak do tej pory czas. Najbardziej satysfakcjonujący i chyba najspokojniejszy i najnormalniejszy (choć, zważywszy na moje dawne nawyki i sposoby odczuwania świata, nic nie było normalne: nie jęczałam, nie histeryzowałam, nie wierzgałam, skończyłam z czarnowidztwem). Oglądając „rzeczy”, których wcześniej w moim życiu nie było, próbowałam znaleźć to coś, co sprawiło, że ten rok taki był. Znaleźć po to, żeby robić dalej, bo kolejne lata chcę mieć równie dobre, a nawet lepsze. Spośród trzech całkiem nowych w mojej rzeczywistości elementów to nie książka mnie uskrzydla, ani nawet wyjątkowo sympatyczna znajomość. Wychodzi na to, że elementem decydującym są moje podopieczne: do niedawna całkiem obce kobiety, z którymi prawdopodobnie w normalnych warunkach nigdy bym się nie zetknęła i nie zadawała, kobiety, którym postanowiłam dać mój czas i zaangażowanie, kobiety, których dobro naprawdę leży mi na sercu (co naprawdę czasem mnie dziwi, bo niby jakim cudem ktoś tak egocentryczny jak ja miałby troszczyć się o obce osoby?), które sprawiają, że są momenty, gdy ktoś interesuje mnie bardziej niż ja sama (może to jest clou – odessać się wreszcie od siebie). Mój sponsor zwykł mawiać: dostaję już od podopiecznych więcej niż od własnego sponsora. Nie do końca rozumiałam, jak zwykle zresztą, gdy objawia mi coś, czego jeszcze nie widzę, nie czuję, nie mam. Jeśli jednak intuicja dobrze mi podpowiada, że kluczem są ci ludzie, którym jakoby pomagam, to znaczy, że Anonimowi Alkoholicy (och, oczywiście, że nie oni, że wymyślono to już wcześniej) mają genialny patent na fantastyczne życie. I że „fantastyczne” może znaczyć coś innego, niż kiedyś sobie roiłam.

091. miejsce dla ciebie

Posted in dojrzewalnia by udrape on 26 marca 2013

Trzecia Tradycja mówi o przynależności i wykluczaniu. Jej „cywilnym” przełożeniem mogą być słowa: traktuj innych tak, jak sam chcesz być traktowany.

Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia. Tradycja Druga AA

W wersji rozszerzonej: Nasza wspólnota powinna obejmować wszystkich, którzy cierpią z powodu alkoholizmu. Toteż nie mamy prawa odrzucić nikogo, kto pragnie zdrowieć. Przynależność do AA nigdy nie powinna być uzależniona od posłuszeństwa czy pieniędzy. Nawet dwóch czy trzech alkoholików spotykających się w celu utrzymania trzeźwości może określić się jako grupa AA, pod warunkiem, że jako grupa nie mają żadnych innych celów ani powiązań.

*

Słowa: Toteż nie mamy prawa odrzucić nikogo, kto pragnie zdrowieć – choć nie słyszałam ich tak od razu, ale czułam w postawie pierwszych grup AA, do których trafiłam – miały dla mnie kolosalne znaczenie. Przez całe moje życie bałam się, że zostanę wyrzucona, wyproszona, nie wpuszczona, wykluczona. Że ktoś wreszcie odkryje, że ja nie mam prawa tu być (o jakiekolwiek „tu” chodziło). Pamiętam przecież te bolesne wyproszenia z kilku miejsc, publicznych i prywatnych. Dlatego, że pod wpływem alkoholu zachowywałam się skandalicznie. Dlatego, że pod wpływem alkoholizmu (a dokładnie moich wad i nieumiejętności) podejmowałam błędne decyzje i żyłam w sposób nieakceptowany przez tych, którzy nie chcieli kogoś takiego jak ja gościć pod swoim dachem. W tym pierwszym momencie wstąpienia do AA nie myślałam jeszcze o poczuciu przynależności, nie widziałam tego jasno, za bardzo się bałam i wstydziłam. Ale przecież wkrótce to poczułam: że, po pierwsze, jestem tu, w grupie chciana, po drugie, że bardzo tego zaproszenia do ludzi potrzebuję. Nawet jeśli jednocześnie jakaś cześć mnie broniła się przed orzeczeniem-diagnozą: alkoholiczka! I próbowała wszystko popsuć, szukając różnic, minusów i haczyków.

Warunkiem jest pragnienie zaprzestania picia. Wielu alkoholików z długim stażem trzeźwienia przyznaje się, że przychodząc do AA wcale nie mieli zamiaru skończyć z piciem. Jedni sądzili, że nauczą się pić bez konsekwencji, inni przychodzili wyłącznie z powodów „zewnętrznych”: na polecenie sądu albo pod groźbą zbyt poważnych dla nich sankcji i o chęci zaprzestania czy choćby zmiany modelu picia nie było w ogóle mowy. Czy ja to pragnienie miałam? Niekoniecznie. Miałam za to ogromne pragnienie, żeby już nie bolało. Zrobiłabym wszystko, żeby nie cierpieć. Mogłam nawet przestać pić. Ponieważ nie przyjmowałam do wiadomości, że jestem alkoholiczką, odstawienie alkoholu uznałam za dowód, że nią nie jestem… Dopiero wiele miesięcy później, może nawet liczonych w lata, poczułam, że ja naprawdę bardzo nie chcę pić. W czasach, kiedy pojawiłam się w AA, na porządku dziennym były pytania do nowoprzybyłych: czy masz problem z alkoholem i czy chcesz przestać pić? Chciałam na nie odpowiedzieć jak najszybciej, jak najciszej. To znaczy – wcale nie chciałam odpowiadać. Wykalkulowałam, jaka jest oczekiwana odpowiedź i jej udzieliłam. Wiem, że dzisiaj też na wielu mityngach „przyjmuje się do AA”. Że ktoś – może zupełnie bezmyślnie – uzurpuje sobie prawo do dysponowania czyimś życiem. Tym bardziej, że chwilę później wspomina, że jego odpowiedź na te pytania była podobna do mojej, czyli zupełnie nieświadoma, a często świadomie fałszywa.

Nie mamy prawa odrzucić nikogo, kto pragnie zdrowieć. Może się więc pojawić pytanie: Ale skąd mamy wiedzieć, że pragnie? Odpowiedź jest moim zdaniem jedna – „nam” ta wiedza nie jest do niczego potrzebna, bo nie „my” decydujemy o czyjejś przynależności do AA, tak jak i inni nie decydują o naszej. Konsekwencją takiego spojrzenia jest kolejny wniosek: każdy „ma prawo” do swojego zdrowienia i faktycznie może robić co chce, z wyjątkiem godzenia w nasze wspólne dobro (o czym mówi Tradycja Pierwsza). Moje pomysły na zdrowienie mogę zachować dla siebie i może tych, którzy będą nimi zainteresowani i zapytają, ale na nic zda się przykładanie mojej miary zdrowienia do kogokolwiek. Nie mogę stosować nacisku – to oczywiste. Mniej oczywiste jest, że lepiej dla mnie, bym nie próbowała przykładać tej miary nawet w myślach, czyli żeby mi nie przyszło do głowy, że mój model trzeźwienia (o ile coś takiego w ogóle mam) jest uniwersalny i przydatny dla każdego (w wersji jeszcze bardziej szkodliwej: że powinien być obowiązujący). Bo stąd tylko krok do rozłamu, podziałów na lepszych i gorszych, mądrzejszych i głupszych, lepiej i gorzej trzeźwiejących. Wbrew pozorom te podziały nie szkodzą najbardziej osobom, których wrzucę do worka z napisem „inni”. One najbardziej zaszkodzą mi samej. Zaszkodzą mojej duchowości, bo ja nade wszystko potrzebuję poczucia wspólnoty z innymi, a rozłamy wspólnotę niszczą.

Nie mamy prawa odrzucić nikogo Nie mamy zatem prawa ferować wyroków. Mityng AA nie jest castingiem na „Przyjaciół”, nie jest spotkaniem towarzyskiego klubu, choć czasem w przerwach tak się zachowujemy. Gdzie zatem jest granica „przyjęcia” alkoholika do naszego grona? Czy słowa z 12×12, czytane każdemu nowoprzybyłemu: nic a nic nie obawiamy się ciebie, bez względu na twoje dewiacje… faktycznie czytane są szczerze? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie i wiem, że każdy  musi na nie odpowiedzieć sobie sam, dla siebie, dla wyznaczenia własnych standardów.

Jeśli potraktuję Trzecią Tradycję jako wskazówkę przydatną w życiu poza AA, to mogę odczytać ją w następujący sposób: każdy ma prawo być na tym świecie! Każdy! Ale o ile mam obowiązek (bo sama się przed sobą zobowiązałam) i przekonanie, że należy szanować bezdomnych i nawet przykrych, awanturujących się sąsiadów wyłącznie z racji tego, że są – tak samo jak ja – ludźmi, o tyle zapraszać ich do domu i przyjaźnić się z nimi już nie muszę. I wyłącznie od mojego poziomu rozwoju duchowego zależy, co, jaka postawa wobec tych ludzi znajdzie się pomiędzy tymi skrajnościami. Każdy ma prawo być w AA, jeśli tylko tak zadecyduje, nie każdego muszę lubić i chodzić z nim po mityngu na kawę.

090. władza w AA – o autorytecie, sumieniu grupy i podporządkowaniu

Posted in dojrzewalnia by udrape on 22 lutego 2013

Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą. Tradycja Druga AA

*

Druga Tradycja przede wszystkim rozwiązuje kwestie władzy we wspólnocie AA. Anonimowi Alkoholicy nie są organizacją, a jednak stanowimy ogromny organizm, funkcjonujący z powodzeniem i bez szczególnych wpadek i rozłamów, które zdarzają się nawet w poważnych i dużo lepiej zorganizowanych instytucjach. Sekret prawdopodobnie tkwi w podporządkowaniu (choćby na początku minimalnym) oraz przyjęciu zasady, że w AA nie ma rządzących.

O co chodzi z tym całym autorytetem? Czy – jak czasem mawiają w AA – o to, że nie możesz mieć wśród alkoholików żadnych autorytetów, tylko Boga? Nie możesz nikogo słuchać, wzorować się na nim (co wówczas z osobą sponsora, co ze zbiorowym doświadczeniem AA)? A może chodzi raczej o to, że to Bóg – wyrażający się wcale nie w jakiś tajemniczy, enigmatyczny sposób, wcale nie przemawiający osobiście do każdego wybranego, ale konkretnie, w decyzjach sumienia grupy – jest ostateczną instancją?

Któż może wiedzieć lepiej niż my sami? (AA wkraczają w dojrzałość) Ano właśnie… a przecież Krok Pierwszy, a potem Trzeci już mnie nauczyły, że nie ja tu rządzę, że mam ograniczoną moc sprawczą. Skąd więc mogę widzieć, czy moje super racjonalizatorskie pomysły przyniosą grupie większą korzyść niż inne (też przecież super racjonalizatorskie, tyle że z innego punktu widzenia), nawet jeśli mi wydają się… delikatnie mówiąc, chybione. Nie chodzi o to, że większość ma rację – bo jak pokazuje wieloletnie doświadczenie AA nie zawsze ma. Ale jeśli ufam – a ufam – że w naszej Wspólnocie wyraża się Najwyższy Duch, że działa przez nas, a dokładnie – przez sumienie grupy – Bóg, to muszę też uwierzyć, że nawet absurdalne czy wręcz szkodliwe moim zdaniem inicjatywy, jeśli zostaną zaaprobowane przez sumienie grupy, mogą wyjść w dłuższej perspektywie na dobre. Że może jednak Bóg wie, co robi… Zatem Druga Tradycja chroni innych i mnie samą przed moją samowolą. Przypomina: Ty tu nie rządzisz! I po raz kolejny: Nie ty jesteś Bogiem!

Kolejne pytania, na które warto sobie odpowiedzieć – i chyba trzeba, żeby w ogóle mówić o zrozumieniu tej Tradycji – to te o sumienie grupy: czym jest owo sumienie, jak się przejawia, w jaki sposób ujawnia? Dla uproszczenia, ale nie spłycenia – można by przyjąć, że to trzon grupy, alkoholicy, którzy są przywiązani do danej grupy AA, przychodzą na mityngi, zależy im na losach tej konkretnej grupy. Grupy jako całości, czyli wspólnoty. A o tym, kiedy jest wspólnota mówi Tradycja Pierwsza. I w tym momencie pojawia się aspekt duchowy zagadnienia. Sumienie grupy jest wtedy, gdy osoby związane z grupą podejmują decyzję dla wspólnego dobra i działają w duchu jedności. Bez przepychanek, walk ambicji, udowadniania czegoś wyłącznie dla samego faktu postawienia na swoim.

Jakkolwiek może się On wyrażać… AA nie jest związane z żadną religią, ale ja – osobiście – znajduję odpowiedź na to pytanie w Biblii: Gdzie dwóch lub trzech spotyka się w imię moje…, czyli w konkretnym celu i w zgodzie. W tym przecież znowu pobrzmiewa echo Pierwszej Tradycji – jesteśmy jednością, dbamy o tę jedność, bo to najważniejsze, co mamy.

Kim są nasi przewodnicy? Często można usłyszeć na mityngu lub w jego przerwie, wypowiedziane czasem żartem, a niekiedy z nutą groźby i przygany, ostatnie zdanie Drugiej Tradycji. Ma to zapewne znaczyć: Drogi prowadzący czy skarbniku – nie rządź się tutaj, nie zwracaj mi uwagi, nie wymagaj niczego, służ! Ale chyba nie do końca o to chodzi w tej Tradycji. Wydaje mi się, że to zdanie odnosi się do czegoś znaczeni głębszego niż ambicjonalne przepychanki na trochę jeszcze dziecinnym poziomie zbuntowanych alkoholików.  Przewodnik, czyli lider, to ktoś, kto prowadzi, kroczy na czele, wskazuje drogę, a więc przynajmniej z założenia wie lub widzi trochę więcej niż reszta – zna chociażby drogę, którą ma ową resztę poprowadzić. Czy wszyscy w AA są równi? Tak, oczywiście. Ale niezaprzeczalnie i tu, jak w każdej grupie społecznej, są ludzie szczególnie aktywni, wizjonerzy, działacze, a także pomagacze, jak i osoby mniej aktywne, bierne, a wręcz przeszkadzające. Bill Wilson był wizjonerem i działaczem. Stworzył – jestem przekonana, że raczej został do tego natchniony – wspaniały system zdrowienia, który uratował i wciąż ratuje tysiące istnień. Przez lata istnienia AA na świecie i w Polsce z pewnością było wielu ludzi o szerokim i dalekosiężnym spojrzeniu, których pomysły i doświadczenia z ich wdrażania w życie pomagały jeszcze lepiej stosować ten Program, jeszcze bardziej poprawiać duchową jakość życia. Ci ludzie stworzyli coś, co dziś alkoholicy mogą wykorzystać. Ale przez fakt stworzenia tego daru, narzędzia, ludzie ci nie stają się szefami, członkami zarządu, dyrektorami. Oni nawet nie mogą swoich pomysłów nikomu narzucić, mogą tylko pokazać na własnym przykładzie, podpowiadać, proponować. Również ich samych Druga Tradycja chroni przed niszczącą siłą wybujałej ambicji. To musiało być niezwykłe poświęcenie ze strony Billa, że sam na siebie uszykował takie wędzidło. Tym bardziej sądzę, że był raczej przekaźnikiem mądrości Boskiej, niż wyłącznym pomysłodawcą i twórcą tych zasad.

Słuchanie innych, uwzględnienie okoliczności, że może być inaczej niż mi się wydaje, i że jeśli nie postawię na swoim, to nic się wielkiego nie stanie to bardzo konkretne zachowania i postawy, które mogę zastosować w życiu poza AA. Oznacza to koniec jednowładztwa i tyranii w domu, w związku, w pracy. Branie pod uwagę opinii tych, z którymi do tej pory nie zamierzałam się liczyć: dziecka, mężczyzny, podwładnej.

Być może najważniejszym darem Drugiej Tradycji jest sprawdzian – czy umiem się podporządkować. A to przecież najistotniejsze w moim życiu. Właśnie z samowoli i wiecznego robienia po swojemu wynikała większość moich problemów. Właśnie od podporządkowania się zaczęła się w moim życiu efektywna zmiana i prawdziwe trzeźwienie. Podporządkowanie – to jest coś, co mogę przenieść na grunt pozawspólnotowy. Nie myślę tu, rzecz jasna, o chorym podporządkowaniu, podczepieniu się, utracie – na własne życzenie – tożsamości, mocy sprawczej. Raczej o dobrowolną rezygnację z przekory – tej cechy, dziwnym trafem łączącej wszystkich alkoholików.

089. sponsor potrzebny od zaraz… czyli warsztaty sponsorowania

Posted in dojrzewalnia by udrape on 16 lutego 2013

Na moje pierwsze warsztaty sponsorowania pojechałam po to, żeby się nauczyć sponsorować – jakiś czas wcześniej dwie alkoholiczki ze Wspólnoty poprosiły mnie o pomoc w przejściu przez Program. Ja sama wprawdzie na Programie ze sponsorem nie pracowałam, ale… No właśnie, chyba wydawało mi się, że brak realnego doświadczenia nadrobię wiedzą i inteligencją. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że Program AA to konkretne kroki do wykonania, a nie czytania i opowiadania o nich.

Z tych pierwszych warsztatów wyjechałam z przekonaniem, że żeby komukolwiek pomóc, najpierw sama muszę postawić te 12 Kroków. Oczywiście – ze sponsorem. Zatem, w wielkim skrócie: znalazłam, zrobiłam, zaczęłam przekazywać dalej.

Na lutowe warsztaty sponsorowania (zorganizowane i naprawdę świetnie przygotowane przez Intergrupę Wielkopolska) do Poznania jechałam z ciekawością, choć bez wypieków na twarzy. Z „londyńczykami” i ich metodą – dla niektórych kontrowersyjną – spotkałam się już wcześniej i sama wiele dzięki niej zyskałam. Chciałam jednak usłyszeć więcej, bardziej, głębiej, dokładniej, bo – jak powiedział później jeden z uczestników tego warsztatu – praca z podopiecznymi nie tylko umożliwia, ale też wymaga ciągłego rozwoju. A ja sama też ciągle chcę być „na Programie”. Razem ze mną byli tam ludzie z całej Polski. Ci, którym się chce rozwijać, działać i zmieniać. Bo chyba trzeba naprawdę chcieć, żeby jechać przez pół kraju, wiele godzin w jedną stronę, by posłuchać o pewnej metodzie pracy na Programie.

Te warsztaty sponsorowania – o czym na samym wstępie uprzedzili spikerzy – oparte były na doświadczeniu, nie na teorii. Dlatego sensowniejsze od snucia opowieści wydaje mi się przytoczenie kilku ich wypowiedzi, moim zdaniem szczególnie ciekawych.

To o czym będziemy mówić to jeden ze sposobów na sponsoring. Nie jedyny. Nie – najlepszy. Ale taki, który pomógł mi, i widzę, że pomaga wielu innym.

Sponsor to ktoś, kto pomaga nowicjuszowi przejść przez Program 12 Kroków. Sponsor nie rozwiąże problemów podopiecznego i nie takie jest jego zadanie. Sponsor ma mu pomóc nawiązać kontakt z Bogiem. A Bóg rozwiąże kłopoty podopiecznego.

Na początku jedyną rzeczą, którą trzeba wiedzieć o Bogu, to to, że nie ty nim jesteś.

Na mityngach staramy się nie mówić o problemach i smutkach (dzielimy się za to nadzieją, że Program działa). Te rzeczy omawiam ze sponsorem podczas codziennego telefonu.

Trzeźwienie ma pewne warunki: uczciwość, otwarty umysł i gotowość. Uczciwość, na początku nawet nie wobec całego świata, bo to za duży ciężar, ale wobec jednej osoby – sponsora. Otwarty umysł jest wtedy, gdy dopuszczam, że być może istnieje inna wersja wydarzeń niż moja, że nie wszystko jest tak, jak mi się wydaje. Wreszcie gotowość – wychodzi „w praniu”, czyli działaniu – to zdolność zrobienie rzeczy, których nie chce się robić; robienie mimo niechęci i kwestionowania.

Moje trzeźwienie nie zależy od sponsora, tylko od mojej relacji z Siłą Wyższą.

Sponsor wpajał mi: „Pamiętaj, że nie trzeźwiejesz dla siebie! Twoje życie ma być świadectwem dla tych, którym być może będziesz mógł pomóc”.

Nie ma innej drogi wytrzeźwienia niż przeżycie duchowe.

Na początku dostałem zalecenie, żeby się modlić na kolanach. To działa jeśli wierzysz. Jeśli nie wierzysz – też działa.

Jeśli ktoś ma problem ze swoja Siłą Wyższą, to może ją „pożyczyć” od sponsora. Sponsor może wtedy opowiedzieć o swojej Sile Wyższej, podzielić się nią.

Praca ze sponsorem nie kończy się na 12 Krokach. To też Tradycje. Bo Tradycje również mogą mi pomóc żyć lepiej w świecie i społeczeństwie, w rodzinie i w pracy.

Jak znaleźć sponsora? Jest taki żart: przejedź się samochodem ze swoim sponsorem, w godzinach szczytu, a zobaczysz jego prawdziwe oblicze (śmiech). A tak serio, znaleźć grupę macierzystą, chodzić tam i aktywnie szukać sponsora. Na naszych mityngach chętni i gotowi do sponsorowania zgłaszają się na mityngu. Nowoprzybyły sam może wybrać. Dobrze, żeby twój sponsor miał swojego sponsora, z którym ma kontakt – wtedy doświadczenie twojego sponsora jest głębiej zakorzenione w szerokim doświadczeniu Wspólnoty AA.

Nie ma lepszych i gorszych sponsorów jeśli jest Program AA. A jak być dobrym sponsorem? Być dobrym podopiecznym.

O sponsorowaniu nie da się mówić bez mówienia o Krokach. Ale o tym celowo nie piszę – może w niektórych wzbudzi to głód na tyle silny, że sami zaczną szukać. Szukać sponsora. Wiem, że w różnych Regionach już są planowane kolejne warsztaty sponsorowania. Dla mnie to znak, że potrzeba realnej zmiany w anonimowych alkoholikach jest coraz silniejsza, a głód Programu AA coraz większy. Bo jak długo da się żyć z udawaną nadzieją, potwierdzaną wypowiadanymi smutnym głosem deklaracjami: „cieszę się, że dziś się nie napiłem”?

Tagged with: ,

088. co to jest wspólne dobro

Posted in dojrzewalnia by udrape on 8 stycznia 2013

Nasze wspólne dobro powinno być najważniejsze, wyzdrowienie każdego z nas zależy bowiem od jedności Anonimowych Alkoholików. Tradycja Pierwsza AA

*

Naszym – anonimowych alkoholików – wspólnym dobrem jest istnienie Wspólnoty w kształcie umożliwiającym wytrzeźwienie, czyli wypracowanie nowego, realnego kontaktu z rzeczywistością, oraz ratunek przed śmiercią od alkoholizmu.

Co znaczy jedność? Wcale nie oznacza jednomyślności – która jest prawdopodobnie niemożliwa do osiągnięcia nie tylko wśród takich skrajnych indywidualistów jak alkoholicy, ale też tzw. ludzi normalnych, w każdej, jakiejkolwiek grupie społecznej. Jedność oznacza gotowość do odpuszczenia własnych racji, ambicji, podporządkowania się sumieniu grupy, dojścia do porozumienia pomimo braku jednomyślności, po to, by być w stanie realizować razem nasz wspólny cel. Co jest tym celem, który niekiedy w ferworze walki o rację i rząd dusz znika z pola widzenia? Mówi o tym Preambuła, ale też brutalna rzeczywistość – pomagamy innym alkoholikom, nie dlatego, że ich tak bardzo kochamy, ale by samemu przetrwać.

Skłócona Wspólnota nie jest wspólnotą. Poza tym uniemożliwia zdrowienie innym alkoholikom. Nowicjusz, który trafi do takiej wspólnoty może w niej nie zostać – nie dlatego, że szuka pretekstów – tylko dlatego, że nie widzi dla siebie nadziei tam, gdzie zamiast jednego celu – zdrowienia – chodzi o walkę ambicji, o pokazanie kto tu rządzi, kto ma rację.

Pierwsza Tradycja stoi na straży tego, by każdy AA czuł się we wspólnocie bezpiecznie i znalazł tu swoje miejsce. Nie, nie chodzi o to, żeby rozściełać czerwone dywany i witać chlebem i solą, utwierdzać alkoholika w jego egocentryzmie i egoizmie, a wręcz egotyzmie. Raczej o to, żeby każdy anonimowy alkoholik wiedział, że Wspólnota jest dla niego (jeśli sam tak zdecyduje, o czym mówi Tradycja Trzecia), że może skorzystać z jej dobrodziejstwa – czyli z Programu zdrowienia i przemiany.

A jak mogę tę Tradycję zastosować w codziennym życiu? Czy mogę w ramy pojęcia „Anonimowi Alkoholicy” wstawić dowolną wspólnotę? Wydaje mi się, że jak najbardziej. Na płaszczyźnie rodziny wspólnym dobrem będzie jej przetrwanie i rozwój każdego z jej członków. A w sytuacji, gdy te dwie kwestie się kłócą – cenniejszą wartością jest umożliwienie rozwoju jej członków (w rodzinie, gdzie brakuje podstawowego bezpieczeństwa, gdzie zagrożone jest zdrowie, a niekiedy i życie jej członków, czyli w pierwszej z brzegu rodzinie z problemem alkoholowym, przetrwanie jednostki i jej rozwój mogą wymagać opuszczenia rodziny; tak na przykład stało się w mojej). W rodzinach, gdzie nie ma aż tak drastycznych dylematów jak walka o przetrwanie fizyczne, dbałość o wspólne dobro oznacza rzecz bardzo prostą: chociażby rezygnację z egocentryzmu, egoizmu i sobiepaństwa. Branie pod uwagę potrzeb innych, nie tylko moich własnych. Niekiedy poświęcenie własnych pomysłów na rzecz tego, co będzie dla przyszłości całej rodziny korzystniejsze. To również rozważanie – co tak naprawdę będzie dla rodziny ważniejsze, ustawianie priorytetów: nie pojedziemy w tym roku na wczasy do Kenii, spędzimy je u kuzynów na Mazurach, bo jest kryzys, a nasz syn zaczyna studia w innym mieście. Kenia i realizacja ambicji towarzyskich równałyby się brakowi wykształcenia, gorszemu startowi życiowemu dziecka. Nawet jeśli uznam, że podróże kształcą i rozwijają, to na drugiej szali leży coś znacznie ważniejszego.

Na płaszczyźnie zawodowej, w mojej firmie, która ledwie dyszy, nie przyznam sobie premii w wysokości rocznej pensji dwóch pracowników (albo nie będę szantażować szefa moim odejściem) – bo firma upadnie i nie będzie nie tylko kolejnych premii, ale nawet zwykłych pensji. A może ta moja premia będzie kosztowała kogoś utratę pracy? Przetrwam, przetrwamy, jeśli firma przetrwa. Jako całość. Jako szef nie będę wykorzystywać sytuacji i wymuszać oszczędności na pracownikach, nie ruszając własnego uposażenia. Oszczędności zacznę szukać od góry, od siebie. Jako podwładny nie będę odbijać sobie uciętej pensji nieuczciwą pracą, zawalaniem obowiązków, kradzieżami. Własny interes, pojmowany materialistycznie, zwykle stoi w sprzeczności ze wspólnym dobrem.

W codziennych, zwyczajnych sytuacjach: nie dążę do zaspokojenia mojej ważności za wszelką cenę, jeśli to ma innych (grupę, społeczeństwo) kosztować straty. Mam też swój kod – określam działaniami spod znaku Pierwszej Tradycji wszystkie te zachowania, które wymagają mojej uważności, by i ktoś jeszcze mógł skorzystać z tego co ja: miejsca na parkingu albo na ławce, jedzenia na bankiecie czy imieninach, czasu do wypowiedzi, toalety, wody.

Zakres pojmowania Pierwszej Tradycji zaczyna się dla mnie coraz bardziej rozszerzać – coraz bardziej pojmuję każdego poszczególnego człowieka jako element jednej wielkiej całości, wspólnoty (już nie tylko AA, nawet nie tylko ludzi), do której i ja należę, i w związku z tym zmniejsza się moja zawiść i zazdrość, mój egoizm, związane nie tyle z dobrami materialnymi, co duchowymi i rozwojem. Powoli przyswajam i uwewnętrzniam przekonanie, że czyjś rozwój nie czyni uszczerbku w moim, nie jest przeciwko mnie, nie sprawi, że będę niżej, przeciwnie – im więcej ducha, więcej zdrowia, tym wszystkim nam będzie lepiej. Nie mogę więc blokować darów duchowych, nie przekazywać ich dalej, by broń Boże ten ktoś nie stał się lepszy niż ja! Przeciwnie – jego rozwój zwiększa mój.

087. tradycje? Nie, dziękuję!

Posted in dojrzewalnia by udrape on 2 stycznia 2013

Przez długi czas, już w AA, czytałam Kroki (jak to bywa na prawie każdym mityngu), ale ich nie słyszałam. Po kilkudziesięciu miesiącach zaczęłam słyszeć. Ale Tradycje AA nie mogły się do mnie dobić przez całe lata. Byłam przekonana, że o ile Kroki są mi jakoś tam potrzebne, to Tradycje w ogóle mnie nie dotyczą. Niech zajmują się nimi jacyś aowscy działacze! Jacyś tam dziwni oni. Mało mam na głowie? Zresztą, pomijając moją ignorancję i arogancję, nawet po zapoznaniu się z treścią 12 Tradycji AA, nadal wydawało mi się, że mogą mieć zastosowanie wyłącznie w strukturach AA. Że ich znajomość nie przyda mi się do niczego (a po co sobie zaśmiecać niepotrzebnie głowę?). Czy byłam w tym podejściu odosobniona? Bynajmniej. Historia AA pokazuje dokładnie taki sam opór i ignorancję setek anonimowych alkoholików.

Wreszcie, któregoś razu, przyszło mi do głowy, że wspólne dobro* ma dużo szersze znaczenie, niż dobro Anonimowych Alkoholików. Że istnieje coś takiego jak wspólne dobro każdej wspólnoty: rodziny, grupy społecznej, firmy, drużyny harcerskiej czy sportowej, ludzi, istot żywych… Co ciekawe, miałam już odruchy działania na rzecz wspólnego dobra. Może banalne, ale jednak: zakręcałam cieknącą w piwnicy wodę (nie w mojej piwnicy, w „niczyjej” piwnicy bloku), gasiłam światło w pustej sali (nie w moim domu i nie moje światło), wyrzucałam do kosza wyjątkowo niebezpiecznie i ostro potrzaskaną na chodniku butelkę (nie moją butelkę i nie na moim chodniku). Gdy zaczęła we mnie kiełkować świadomość, a potem już na dobre się rozhulała, możliwość realizacji Pierwszej Tradycji widziałam niemal wszędzie: w rodzinie, podczas jazdy samochodem i parkowania (nic mi się nie stanie, jeśli odrobinę zwolnię i kogoś wpuszczę na swój pas, ani jeśli uważniej zaparkuję, na jednym, a nie na dwóch miejscach), wyrzucania śmieci (segregacja), w pracy, podczas spaceru, wizyty u lekarza czy na poczcie. Dosłownie na każdym kroku. Ale przecież to nie mogło być aż takie proste (i aż takie trudne – wszak uważność i poświęcenie w każdym działaniu wykończyłyby każdego). Na jakiś czas zostałam więc na etapie najprostszych działań i niedokończonej, niedorozwiniętej świadomości.

A potem dowiedziałam się, że są anonimowi alkoholicy, którzy nie tylko widzą głęboki sens Tradycji AA, ale też uważają, że życie na Programie oznacza kierowanie się zasadami zawartymi zarówno w 12 Krokach, jak i w 12 Tradycjach Anonimowych Alkoholików. No i zapragnęłam do nich dołączyć…

 

 

* mówi o nim Pierwsza Tradycja Anonimowych Alkoholików: Nasze wspólne dobro powinno być najważniejsze, wyzdrowienie każdego z nas zależy bowiem od jedności Anonimowych Alkoholików. 

086. zakończone

Posted in dojrzewalnia by udrape on 31 grudnia 2012

Lubię mieć z głowy i być w porządku. Nie lubię poczucia niedokończenia. Jedną z przyjemniejszych czynności codziennych jest wyrzucanie pustych opakowań – skończyło się, można posprzątać i zapomnieć. To śmieszne, ale łazienki pełne ponapoczynanych kremów, szamponów, odżywek, pilingów, balsamów i innych cudownych mazideł budziły zawsze moje zadziwienie (po co kupować, stawiać i otwierać następne, skoro te jeszcze nieskończone?), a czasem też niezrozumiały i lekko zawstydzający niepokój. Raczej się do tego nie przyznaję. Tak, lubię kończyć i mieć czystą kartę.

Ten rok udaje mi się właśnie tak zamknąć. Niczego na nowy nie przeciągam, nie przewlekam. Niektóre rzeczy wynikają z koniecznych terminów, ale nie z mojej gnuśności. I to jest nowe. Dzięki temu nowemu z chęcią i ciekawością spojrzałam na mijający rok i to, co udało mi się osiągnąć. Rozumiem też, czemu przeszłymi laty za takie podsumowania niezbyt chętnie się brałam – obnażały moje lenistwo i brak samodyscypliny. Nie twierdzę, że sprawy zrobione i dokonane są wyłącznie moją zasługą (uważam wręcz, że częściej nie), twierdzę, że sprawy i okoliczności tak cudownie się ułożyły, że pewne rzeczy mogłam zrobić, niekiedy mocno do tego przymuszona, ale jednak.

Rzeczą najważniejszą, z której jak sądzę wynika cała reszta, było zrobienie Programu ze sponsorem oraz rozpoczęcie sponsorowania i praca z podopiecznymi.

Napisałam książkę.

Obaliłam przed sobą parę mitów na własny temat. Budzi to wyłącznie moją ciekawość – odkrywanie prawdy o sobie jest jak przygoda.

Nauczyłam się mówić. Wyrażać siebie. Argumentować. Mówić nie!

Przestałam zwlekać, odkładać rzeczy – ogromną ich część – na później, dlatego robię i kończę ich więcej niż kiedykolwiek.

Przestałam się uganiać za Miłością Życia. Czyli, jak się okazało, za pustą ideą. Nie szukam już sensu ani celu poza sobą, nie upominam się, nie żądam. Już nie muszę, to co ważne pojawia się na mojej drodze samo, wtedy, kiedy ma się pojawić.

To chyba nie wszystko, ale nauczyłam się też reagować na potrzeby mojego organizmu i choć odrobinę troszczyć się o siebie, a mój trochę chory po świętach organizm bardzo chce się teraz położyć w cieplutkim, mięciutkim łóżeczku.

Życzę wam, by ten nadchodzący czyściutki jeszcze jak nowy zeszyt rok był pełen Miłości i Działania!