emocjonalna izba wytrzeźwień

090. władza w AA – o autorytecie, sumieniu grupy i podporządkowaniu

Posted in dojrzewalnia by udrape on 22 lutego 2013

Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą. Tradycja Druga AA

*

Druga Tradycja przede wszystkim rozwiązuje kwestie władzy we wspólnocie AA. Anonimowi Alkoholicy nie są organizacją, a jednak stanowimy ogromny organizm, funkcjonujący z powodzeniem i bez szczególnych wpadek i rozłamów, które zdarzają się nawet w poważnych i dużo lepiej zorganizowanych instytucjach. Sekret prawdopodobnie tkwi w podporządkowaniu (choćby na początku minimalnym) oraz przyjęciu zasady, że w AA nie ma rządzących.

O co chodzi z tym całym autorytetem? Czy – jak czasem mawiają w AA – o to, że nie możesz mieć wśród alkoholików żadnych autorytetów, tylko Boga? Nie możesz nikogo słuchać, wzorować się na nim (co wówczas z osobą sponsora, co ze zbiorowym doświadczeniem AA)? A może chodzi raczej o to, że to Bóg – wyrażający się wcale nie w jakiś tajemniczy, enigmatyczny sposób, wcale nie przemawiający osobiście do każdego wybranego, ale konkretnie, w decyzjach sumienia grupy – jest ostateczną instancją?

Któż może wiedzieć lepiej niż my sami? (AA wkraczają w dojrzałość) Ano właśnie… a przecież Krok Pierwszy, a potem Trzeci już mnie nauczyły, że nie ja tu rządzę, że mam ograniczoną moc sprawczą. Skąd więc mogę widzieć, czy moje super racjonalizatorskie pomysły przyniosą grupie większą korzyść niż inne (też przecież super racjonalizatorskie, tyle że z innego punktu widzenia), nawet jeśli mi wydają się… delikatnie mówiąc, chybione. Nie chodzi o to, że większość ma rację – bo jak pokazuje wieloletnie doświadczenie AA nie zawsze ma. Ale jeśli ufam – a ufam – że w naszej Wspólnocie wyraża się Najwyższy Duch, że działa przez nas, a dokładnie – przez sumienie grupy – Bóg, to muszę też uwierzyć, że nawet absurdalne czy wręcz szkodliwe moim zdaniem inicjatywy, jeśli zostaną zaaprobowane przez sumienie grupy, mogą wyjść w dłuższej perspektywie na dobre. Że może jednak Bóg wie, co robi… Zatem Druga Tradycja chroni innych i mnie samą przed moją samowolą. Przypomina: Ty tu nie rządzisz! I po raz kolejny: Nie ty jesteś Bogiem!

Kolejne pytania, na które warto sobie odpowiedzieć – i chyba trzeba, żeby w ogóle mówić o zrozumieniu tej Tradycji – to te o sumienie grupy: czym jest owo sumienie, jak się przejawia, w jaki sposób ujawnia? Dla uproszczenia, ale nie spłycenia – można by przyjąć, że to trzon grupy, alkoholicy, którzy są przywiązani do danej grupy AA, przychodzą na mityngi, zależy im na losach tej konkretnej grupy. Grupy jako całości, czyli wspólnoty. A o tym, kiedy jest wspólnota mówi Tradycja Pierwsza. I w tym momencie pojawia się aspekt duchowy zagadnienia. Sumienie grupy jest wtedy, gdy osoby związane z grupą podejmują decyzję dla wspólnego dobra i działają w duchu jedności. Bez przepychanek, walk ambicji, udowadniania czegoś wyłącznie dla samego faktu postawienia na swoim.

Jakkolwiek może się On wyrażać… AA nie jest związane z żadną religią, ale ja – osobiście – znajduję odpowiedź na to pytanie w Biblii: Gdzie dwóch lub trzech spotyka się w imię moje…, czyli w konkretnym celu i w zgodzie. W tym przecież znowu pobrzmiewa echo Pierwszej Tradycji – jesteśmy jednością, dbamy o tę jedność, bo to najważniejsze, co mamy.

Kim są nasi przewodnicy? Często można usłyszeć na mityngu lub w jego przerwie, wypowiedziane czasem żartem, a niekiedy z nutą groźby i przygany, ostatnie zdanie Drugiej Tradycji. Ma to zapewne znaczyć: Drogi prowadzący czy skarbniku – nie rządź się tutaj, nie zwracaj mi uwagi, nie wymagaj niczego, służ! Ale chyba nie do końca o to chodzi w tej Tradycji. Wydaje mi się, że to zdanie odnosi się do czegoś znaczeni głębszego niż ambicjonalne przepychanki na trochę jeszcze dziecinnym poziomie zbuntowanych alkoholików.  Przewodnik, czyli lider, to ktoś, kto prowadzi, kroczy na czele, wskazuje drogę, a więc przynajmniej z założenia wie lub widzi trochę więcej niż reszta – zna chociażby drogę, którą ma ową resztę poprowadzić. Czy wszyscy w AA są równi? Tak, oczywiście. Ale niezaprzeczalnie i tu, jak w każdej grupie społecznej, są ludzie szczególnie aktywni, wizjonerzy, działacze, a także pomagacze, jak i osoby mniej aktywne, bierne, a wręcz przeszkadzające. Bill Wilson był wizjonerem i działaczem. Stworzył – jestem przekonana, że raczej został do tego natchniony – wspaniały system zdrowienia, który uratował i wciąż ratuje tysiące istnień. Przez lata istnienia AA na świecie i w Polsce z pewnością było wielu ludzi o szerokim i dalekosiężnym spojrzeniu, których pomysły i doświadczenia z ich wdrażania w życie pomagały jeszcze lepiej stosować ten Program, jeszcze bardziej poprawiać duchową jakość życia. Ci ludzie stworzyli coś, co dziś alkoholicy mogą wykorzystać. Ale przez fakt stworzenia tego daru, narzędzia, ludzie ci nie stają się szefami, członkami zarządu, dyrektorami. Oni nawet nie mogą swoich pomysłów nikomu narzucić, mogą tylko pokazać na własnym przykładzie, podpowiadać, proponować. Również ich samych Druga Tradycja chroni przed niszczącą siłą wybujałej ambicji. To musiało być niezwykłe poświęcenie ze strony Billa, że sam na siebie uszykował takie wędzidło. Tym bardziej sądzę, że był raczej przekaźnikiem mądrości Boskiej, niż wyłącznym pomysłodawcą i twórcą tych zasad.

Słuchanie innych, uwzględnienie okoliczności, że może być inaczej niż mi się wydaje, i że jeśli nie postawię na swoim, to nic się wielkiego nie stanie to bardzo konkretne zachowania i postawy, które mogę zastosować w życiu poza AA. Oznacza to koniec jednowładztwa i tyranii w domu, w związku, w pracy. Branie pod uwagę opinii tych, z którymi do tej pory nie zamierzałam się liczyć: dziecka, mężczyzny, podwładnej.

Być może najważniejszym darem Drugiej Tradycji jest sprawdzian – czy umiem się podporządkować. A to przecież najistotniejsze w moim życiu. Właśnie z samowoli i wiecznego robienia po swojemu wynikała większość moich problemów. Właśnie od podporządkowania się zaczęła się w moim życiu efektywna zmiana i prawdziwe trzeźwienie. Podporządkowanie – to jest coś, co mogę przenieść na grunt pozawspólnotowy. Nie myślę tu, rzecz jasna, o chorym podporządkowaniu, podczepieniu się, utracie – na własne życzenie – tożsamości, mocy sprawczej. Raczej o dobrowolną rezygnację z przekory – tej cechy, dziwnym trafem łączącej wszystkich alkoholików.

075. reguły i ja

Posted in dojrzewalnia by udrape on 15 lutego 2012

Zasady, przepisy, reguły, prawa, tradycje, normy, zarządzenia, instrukcje, zwyczaje… Już w dzieciństwie uznałam, że nadają się tylko do jednego. Podpalić i opluć. Albo odwrotnie. Wszystkie, które mi akurat nie pasują. Nie przemyślałam wprawdzie, co w przypadku, gdyby któraś czy któreś z nich, w tym momencie wygodne dla mnie, okazały się już kiedyś oplute i spalone. Ale przecież dzieci o tym nie myślą, ludzie z infantylną mentalnością również. Z moim, jakże żałosnym poziomem przekory i buntu (które miejscami przybierały postać śmiertelnie niebezpiecznej, a na pewno szkodliwej dla mnie samowoli), każdy jeden zbiór zasad i praw odbierałam jako zamach na moją… hm, wtedy myślałam, że wolność.

Czy normalność polega na tym, że wiem i rozumiem, że te zasady i przepisy są również dla mnie? Dla mojej wygody? Kiedy ich przestrzegam mogę czuć się bezpieczniej, i spokojniej. Jeśli nie przebiegam na czerwonym świetle przez jezdnię, nie jeżdżę bez biletu, nie kradnę w pracy, nie parkuję na zakazie postoju, nie migam się przed skarbówką, nie zdradzam męża, nie kłamię – mam spokój. Nikt mnie nie przyłapie, bo jestem w porządku. Nie muszę rozglądać się na wszystkie strony, kombinować, ukrywać. Odpada ogromny ciężar kontroli siebie i otoczenia (jak ogromny, wie tylko ten, kto to kiedykolwiek robił, a potem przestał i poczuł różnicę). Ale zasady są „dla mnie” również z innego powodu – chronią moje otoczenie przed moim egoizmem i egocentryzmem. Bo smutna prawda jest taka, że czasem tylko strach ratował mnie przed popełnieniem wykroczenia, a moich bliskich przed konsekwencjami mojej samowoli.

Wymyśliłam sobie kiedyś (smutny to był pomysł i kosztował mnie – i niestety innych – naprawdę dużo), że jestem wyjątkowa! A zatem reguły i prawa mnie nie dotyczą. W każdym razie nie w takim zakresie jak zwykłych ludzi. Jak mogę bez walki poddać się temu, co zapędza ludzi do kieratu? Przecież ja jestem inna. Może oni to lubią, może muszą, ja – nie! Nie przyszło mi do głowy, że choć z czegoś tam zapewne rezygnują, to jednak korzyści mają dużo większe. I na pewno nie chciałam zobaczyć i przyznać, że koszty mojej niby-wolności są niewspółmiernie wysokie w stosunku do zysków.

Wiem że to banał i bardzo żałuję, że nie chce mi się ubierać tej prostej obserwacji w wyrafinowaną formę. Ci, którzy już to mają i tak wiedzą, o co chodzi. Pozostali i tak nie chwycą, nawet gdybym się wysiliła na olśniewająco głęboką metaforę.